fbpx

O mnie

Nazywam się Maria Drozd, stworzyłam markę ŁUSNE i z radością szyję poduszki wypełnione roślinami. To ŁUSNE mnie znalazło i łagodnie mi towarzyszy. ŁUSNE podąża za życiem i za to najbardziej je lubię. Może zwolnić wtedy kiedy ja zwolnienia potrzebuję. I może nabrać tempa, kiedy poczuję, że jestem gotowa.

Wybieram tylko takie tkaniny, które mnie się podobają – miękkie i delikatne w dotyku. Gotowe poszewki obficie napełniam dla Was łuskami roślin. Lubię ich różne faktury, zapach i szelest.

W tej przygodzie towarzyszy mi ŁUSNE team, czyli mój mąż Tomasz, który niezmiennie i wytrwale wspiera mnie na zakrętach prowadzenia własnej działalności. Postawił też tą stronę, którą widzisz. I gdyby nie on to pewnie zabrakłoby mi wytrwałości. ŁUSNE team to także moje dzieci: Jonasz i Łucja. Czasem pomagają: sypią łuskę do poduszek, pakują ze mną paczki, na targach rozdają ulotki. A czasem przeszkadzają domagając się uwagi. Tak czy owak nieustannie mi towarzyszą, cieszą się z sukcesów i są częścią ŁUSNE.

Jest też grono dobrych ludzi wokół mnie. Tych, którzy mi kibicują i trzymają kciuki. I tych, którzy pomagają bardzo wymiernie jak na przyklad Magda, która robi piękne zdjęcia. Kinga, która zaprojektowała logo ŁUSNE. Czy Natalia i Agnieszka, które całkowicie bezinteresownie propagują ideę spania na roślinach nad morzem.
I tak ŁUSNE splata się z moim życiem.

Pisząc o początkach ŁUSNE chcę też napisać o mojej babci:
Babcia Mela jest krawcową. Niemal wszystkie swoje ubrania szyła samodzielnie. Do dzisiaj, choć ma 85 lat, najlepiej czuje się w tym co uszyła na swojej starej maszynie. Pamiętam bele białych tkanin, kiedy szyła męskie koszule. Długie łańcuchy pozszywanych ze sobą śnieżnobiałych rękawów. I pamiętam terkot maszyny, który prawie zawsze towarzyszył naszym spotkaniom. Lubiłam ją obserwować. Robiła to  jakby mimochodem, z gracją, w spokoju – szyła i rozmawiała ze mną.

W moim rodzinnym domu też była maszyna do szycia, żółty Łucznik 466. W liceum próbowałam swoich sił samodzielnie. Nikogo nie prosiłam o przeszkolenie. Szyłam, mimo tego, że maszyna pętelkowała, gubiła ścieg i łamały się igły. Już wtedy bardzo lubiłam szyć. A potem studia, rodzina i maszyna leżała nieużywana. Wróciłam do szycia siedem lat temu, tylko że tym razem postanowiłam pójść na kurs od podstaw w Slow Fashion Cafe. Uczenie się wśród twórczych kobiet było dla mnie cudownym doświadczeniem. I tak od ponad siedmiu lat szyję w wolnych chwilach i sprawia mi to ogromną przyjemność. Terkot maszyny mnie uspokaja, wycisza. Cieszy mnie proces twórczy. Szyję dla siebie, dla rodziny, przyjaciół a od sześciu lat szyję poduszki wypełnione roślinami pod marką ŁUSNE, którą powołałam do życia.